JEEEEJ!!!!!
Jestem taka szczęśliwa, że jestem już na miejscu!!! To były bardzo długie 2 dni!
Zacznę od początku:
Kiedy przyjechałam na lotnisko razem z rodzicami, bratem i babcią!!! myślałam, że się nie ogarnę, nie wiedziałam nic, nie wiedziałam co mam robić, Nic!!! Na szczęście miałam dużo czasu i brata!!Kiedy już oddałam bagaże przyszedł czas na pożegnanie. Nie przeczę, że nie zakręciła mi się łezka w oku ale rodzice tego nie widzieli bo byłam tyłem do nich. No cóż przeszłam przez bramkę i już ich nie widziałam. Potem musiałam położyć mój bagaż podręczny na taśmie ale nie wiedziałam, że muszę wyjąć laptopa no i mnie zawrócili ups.....Ale wszystko było już ok jak wyjęłam i przeszłam kontrolę. Potem już było tylko oczekiwanie na pierwszy samolot. Najfajniejszym momentem lotu chyba był start, to było niesamowite!Gdy wylądowałam w Paryżu miałam ok 6 godzin czekania, no ale musiałam znaleźć mój terminal i bramkę a brat tak mnie nastraszył, że bedę musiała jechać jakimś tramwajem albo autobusem a tu nic. Okazało się, że była jakaś wycieczka z polski lecąca do Tokyo i muszą iść na ten sam terminal co ja więc się podłączyłam i tak udało mi sie znaleźć mój terminal. Potem było już tylko czekanie pod moją bramką do odlotu i tak czekałam i czekałam no i zrobiłam się głodna bo nic nie jadłam oprócz crossianta w samolocie i tym o to sposobem zjadłam najdroższe śniadanie w swoim życiu a i tak kupując najtańsze rzeczy. Kupiłam lemoniade i nachosy, śniadanie że ja nie mogę, no ale jeżeli mała woda kosztuje 4 euro no to co miałam zrobić......Około godziny przed odlotem ludzie zaczęli odchodzić od bramki, nie wiedziałam czemu, w końcu jak zostałam ja i jeszcze jeden pan stwierdziłam, że coś jest nie tak i poszłam się spytać kogoś z obsługi o co chodzi. Okazało się, że zmienili mi bramkę odlotu. Musiałam ją znaleźć na szczęście nie była daleko ale i tak miałam stresa.
Potem weszłąm już do tego wielkiego samolotu-potwora<3 Był niesamowicie wielki i do tego 2 pokładowy. Gdy znalazłam swoje miejsce i usiadłam i wszytko w okół siebie poukładałam dosiadł się do mnie Meksykanin! Miałam szczęście bo lecieliśmy tylko w 2 a siedzeń było 3. Był mega sympatyczny co prawda nie rozmawiałam z nim bo nie umiał mówić po angielsku ale nawet jak nie prosiłam to przynosił mi picie czy przekąski. Muszę przyznać, że jedzenie w samolocie jest naprawdę dobre. Na obiad poprosiłam o makaron z grzybami i był przepyszny, chociaż ciasto było nie do zjedzenia bo było tak słodkie, po ugryzieniu go tak bolały zęby.... Po 10h lotu od stweardesy dostałam jakąś kartkę nie wiedziałam co to więc po prostu schowałam ją koło paszportu bo myślałam, że ona będzie potrzebna do biura emigracyjnego w Los Mochis. Ale nie. Gdy wylądowaliśmy kierowałam się w stronę wyjścia a tu niespodzianka kontrola tych kartek co dawali nam w samolocie. Szybko zaczęłam wypełniać bo była kolejka a miałam długopis więc nie było problemu, ale chciałam coś sprawdzić i nie pisałam a wtedy jakiś pan się mnie spytał czy może pożyczyć długopis, ja powiedziałam , że tak bo myślałam, że tylko na chwilę a on po prostu zaczął wypełniać swoją kartkę, więc sobie poczekałam. Gdy już wypełniałam i podeszłam do pani sprawdzającej te kartki, pani powiedziała, że ona się pomyliła bo myślała, że nie mam wizy i zaznaczyła źle i musze wypełnić jeszcze raz.......No ok. Potem poszłam odebrać mój bagaż i już chciałam wychodzić przez bramki sprawdzające kiedy patrze a każdy coś wypełnia. Było trzeba wypełnić jakąś kartkę co się przewozi albo czego się nie przewozi. Tyle, że był mały problem.......wszystkie kartki były po hiszpańsku....Poprosiłam jakąś panią wypełniającą koło mnie o pomoc była tak miła, że pomogła i już mogłam się ustawić w kolejce na sprawdzenie bagażu. Pan kontroler spytał się mnie czy przewożę jakieś kwiatki albo mięso..to było trochę śmieszne dla mnie no ale jeżeli chciał wiedzieć. Potem kazał mi na dusić na guzik i na szczęscie zapaliło się zielone światełko, gdyby zapaliło się czerwone sprawdzali by mega dokładnie mój bagaż. I tak o to znalazłam się na lotnisku w Meksyku. Gdy spytałam się w informacji gdzie muszę iść na odlot mojego kolejnego samolotu powiedzieli mi, że muszę pojechać pociągiem na inny terminal, i że mam przejść przez most....była to dla mnie jedna wielka abstrakcja!! Ale udało mi się dojść do peronu a tam niespodzianka spotkałam mojego kolegę z Polski!!! Dalej było już prosto pojechaliśmy na 2 terminal i poszliśmy na lemoniade. On niestety musiał iść dalej na samolot bo miał za chwilę a ja zaczęłam swoje oczekiwanie na samolot. Była 22 czasu Meksykańskiego a samolot miałam o 7.40. Moich bagaży nie mogłam oddać bo było za wcześnie dopiero 4 h przed odlotem samolotu. Co miałam robić byłam taka zmęczona, nie spałam od 26 h a musiałam jeszcze wytrzymać pare godzin. Więc zaczęłam jeździć wózkiem z moimi bagażami dookoła terminalu. No ale i le można chodzić w kółko. Usiadłam na ławce i patrzyłam w przestrzeń, potem ogarnęło mnie takie zmęczenie a jeszcze było tak mega zimno na lotnisku, że nie wiedziałam już co robić. Weszłam do pomieszczenia, w którym miałam oddać swoje walizki za 6h, był tam dywan na całej powierzchni, więc usiadłam pod ścianą, przywiązałam się paskiem do walizek i "poszłam spać". O ile można to nazwać spaniem. Co patrzyłam na zegarek to mijało 30 min jeszcze na domiar złego po 2 h podszedł do mnie pan, że muszę wyjść bo on bedzie tu sprzątał. Musiałam iść na ławkę... To było straszne i jeszcze na dworze była burza !!!Spałam zgięta w pół z plecakiem na kolanach na nim głowa a rękoma trzymałam walizki. Jakoś to przetrwałam i była już 4 i mogłam oddać moje walizki i przejść w końcu do strefy bezcłowej po drodze oczywiście znowu miałam milion kontroli a na jednej z nich był taki sympatyczny młody strażnik i sobie ze mną żartował hehe. W końcu dotarłam do strefy ale mój lot nie miał przydzielonej jeszcze bramki, więc pozostawało mi tylko czekanie na szczęście tu już było ciepło.Przespałam się 2 godziny z plecakiem pod głową na ławce i potem dowiedziałam się już gdzie jest moja bramka. Z lotu Meksyk-Los Mochis nie pamiętam nic, cały lot przespałam.
Gdy wysiadłam poszłam odebrać swoje walizki, wszędzie dookoła byli strażnicy sprawdzający czy nie przewożę narkotyków. Wyszłam z sali do odbioru walizek i już widziałam wielki transparent z napisem "witamy Marcelina" Było mega sympatycznie!!!Prawie cała rodzinka mnie przywitała.
Gdy już zajechaliśmy do domu to zjadłam najpyszniejsze mango w moim życiu. Potem moja host mama powiedziała, że jeżeli chce to możemy pojechać do mojej szkoły żebym poznała moją klasę, a później przyjdzie jej rodzina mnie poznać, a potem pojedziemy na łódkę poznać resztę wymieńców i ich rodziny.
Szkoła jest średniej wielkości ale nowa i bardzo nowoczesna. Wszyscy byli dla mnie bardzo sympatyczni i mili. Dostałam mój nowy plan lekcji, z którego tylko rozumiem, że bede miała matematykę, reszta nie wiem co znaczy bo google tłumacz nie potrafi tego przetłumaczyć, zobaczymy. Potem poznałam moją nową klasę. To był dla mnie lekki wstrząs. Wchodzę do klasy razem z moim mentorem a tam wielka wrzawa, przesuwanie ławek, rozgardiasz i nie wiem jeszcze co, a nauczyciel jak gdyby nigdy nic rysuje jakieś tabelki na tablicy. No cóż to jest Meksyk!!! Potem mój brat Ivan oprowadził mnie po szkole. Mamy 2 boiska, kawiarnie, siłownie, miejsce do grania w ping-ponga(czy jak to się pisze) no i mnóstwo sale. Trochę jest dla mnie straszne, bo na dworze jest strasznie gorącu a w salach mega zimno, żeby przejść z sali do sali nie na korytarza tylko trzeba wyjść na dwór, więc nie mam pojęcia jak mam się ubrać. W innej szkole by nie było problemu bo są mundurki ale ta jest jedyna w Los Mochis gdzie ich nie ma więc mam problem.
Gdy wróciliśmy do domu zjedliśmy wszyscy razem, nawet z dziadkiem, obiad. Myślałam, że bedzie mega ostry a to była normalna lasania. Potem już nie wytrzymałam i musiałam iść spać. Gdy moja host mama obudziła mnie po 3 h powiedziała, że nie mogła obudzić mnie wcześniej bo tak słodko spałam, więc ominęło mnie spotkanie z rodziną,,,,,Czas było przygotować się na łódkę!!!!
Motorówka była ogromna! Wszyscy bardzo miło mnie przywitali. Co ciekawe dla mnie wszyscy na przywitanie całują się w policzek...ok. Potem poznałam pozostałych wymieńców: 2 dziewczyny z Niemiec,1 dziewczynę z Korei, Tajlandii i Brazylii i 1 Brazylijczyka i Słowaka. Bardzo sympatyczni. Gdy płynęliśmy patrzymy a tu delfiny koło nas, ale nie jeden tylko z 6 to było niesamowite!!!!Jeden z host rodziców łowił szare krewetki w sieci..Potem zatrzymaliśmy się gdzieś między górami, napompowali ponton i poszliśmy pływać. Było dużo śmiechu!! Wróciłam do domu koło północy więc naszej Polskiej 8 byłam tak zmęczona jak nigdy , ale też szczęśliwa!!! Nie musiałam iść rano do szkoły...
Tak o to Przyleciałam i przeżyłam swój pierwszy dzień w Meksyku
No to miałaś przygody Siostrzyczko ;) Podziwiam że tak sobie poradziłaś na tych lotniskach, że nie wstydziłaś się zapytać i że wszędzie trafiłaś gdzie miałaś, bo z tego co piszesz to faktycznie niezły Meksyk tam miałaś ;) To jak liczna jest Twoja host rodzinka? Wrzucaj dużo zdjęć :)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się!
Weronika
Dzięki<3 Mam starszego host brata, rok młodszą siostrę i 13 letniego jeszcze brata. Mam nadzieje, że następny post będzie miał więcej zdjęć bo jak na razie mam zepsuty aparat no i ze zdjęciami jest ciężko<3
Usuń